Miała być niby pobudka o świcie żeby podziwiać most golden gate o wschodzie, ale było pochmurno wiec jedziemy pózniej.
Obowiązkowo slynne z pocztowek Alamo square. Tym razem światło jest dobre bo wczoraj z tego powodu zrezygnowalismy.
Ulica gejów i lesbijek nie została zaliczona z powodu rozstrzepania :(
A na pożegnanie zaliczamy krótki dystans cable car, jednorazowa przejazdzka 5 USD, można kupic pakieciki tzw na cały dzień, na 3 dni, ostatecznie wychodzi nawet taniej.
Generalnie nie ma sensu jeździć po mieście samochodem bo są problemy spore z parkowaniem a MZK jest tutaj swietnie zorganizowane, niestety doszliśmy do tego wniosku dopiero dzisiaj. Ponadto trzeba miec samochod z napedem na cztery kola i jednak sporo paliwa wychodzi na tych gorkach.
SF fajne miasto, szkoda wyjezdzac, moze tu kiedys wroce?
W stronę LA wyjeżdżamy z kilkugodzinnym opóźnieniem. Mijamy ogromne pagorki i znowu te przestrzenie. Ty razem usiane ciemnobrazowymi krowami, wiatrakami i slonecznie żółta trawę. Przy zachodzacym słońcu wszystko wyglada nieziemsko.
Kierowcy amerykańscy na trasie trochę zachowują się jak buraki bo zasadniczo nie zjeżdżają z pasa najszybszego, trzeba ich wymijac wtedy z prawej strony normalnie.
Natomiast na mieście zachowują się wzorowo, przepuszczają szczególnie przechodniów, ogólnie pełna kulturka :)
A wczoraj Piotrek dostał mandat. Wracamy do samochodu i zastanawiamy się za co. Okazuje się ze za to ze powinien skręcić koła jak stoi pod górkę. Ja cie, ale opcja i to 50 dolcow.