Dzisiaj ostatni dzien, wieczorem wylatuje.
Krotki ten urlop, chociaz calkiem intensywny.
Ciezko sie zebrac, tym bardziej, ze wczoraj w nocy ogladalam szalony film Hangover, akcja rozgrywa sie w Las Vegas, fajne uczucie, ze tam bylam, na szczescie my takich przygod nie mialysmy ;)
Zebrac sie ciezko bo ciezko wracac.
Robie sobie krotka wycieczke po Downtown a potem jade kawal drogi bo godzine autobusem na plaze Venice oraz Ocean boulevard.
Kontrast jak dwa rozne odlegle miejsca a nie jedno i to samo miasto.
Za pozno na fotki na plazy... Maja i Jose odwoza mnie na lotnisko, ktore jest calkiem niedaleko jak na LA, jakies pol godzinki i jestesmy.
Dziwi mnie, ze za wozek na bagaz trzeba bulic 3 usd, do jakiejs maszynki gdzie te wozki sa przyczepione...
Jestem troche zakrecona i przy odprawie zostawiam paszport z biletam, goni mnie pan z Air France, uff, zawsze mnie stresuja takie klimaty.
Bagaz mam rowno 23 kilo, zmiescilam sie ale za podreczny mam wielka papierowa torbe Hollister, maly plecak i aparat.
Widze, ze ludzie jako bagaz maja normalne male walizki, moze nastepnym razem o tym pomyslec? Dobra alternatywa na za ciezki bagaz glowny...
Lece do Paryza, sama, nie lubie tak, wiecej sama latac nie bede. Obiecuje.