O 6 rano budzi nas hałas przejeżdżajacego pociagu, Zośka się zrywa i praktycznie już nie daje nam pospać.
Nasz hotel (bardziej jak hostel lub guesthouse) jest tuż obok torów i stacji kolejowej Ella, 300m.
Podchodzę do okna... widok wspaniały na pola herbaciane. Ale za ciepło to nie jest. Po pysznym (rzecz jasna :) śniadaniu zbieramy się i szykujemy ciepłe ubrania do plecaka, sami ubieramy się ciepło. Jesteśmy bardzo zdziwieni kiedy koło 10 wychodzimy i jest całkiem ciepło, mowa, jest goraco! Trudno, jakoś wytrzymamy ;)
Idziemy na Mały Szczyt Adama. Ja niosę Zosię w nosidełku przez cała drogę do góry bo Konrad przypalił sobie plecy wtedy na byczeniu się na basenie :/
Wycieczka na szczyt zajmuje nam około godziny, na poczatku idziemy po asfaltowej drodze, gdzie mijaja nas zmotoryzowani wariaci. Dodam przy tym, że mimo, że na Sri Lance modne sa samochody hybrydowe (widzę ich tu wiecej niż u nas) to nikt tu się nie przejmuje ochrona srodowiska. Śmieci wywalaja gdzie popadnie, co gorsza pala czesto te kupy śmieci, nie zwracajac uwagi na zawartość np. plastikowe butelki. Autobusy, busy, motocykle, stare samochody, tuk tuki... nie sadzę aby komukolwiek przyszło do głowy zakładać im katalizatory... zatem co z tego, że jesteśmy w górach to po drodze wdychamy świeżutkie spaliny...
Drogę asfaltowa zostawiliśmy w tyle i idziemy po stromych schodkach lub ścieżkach wśród pól herbacianych, Zosia zasnęła od bujania. No nie jest mi lekko ale kto ma nie dać rady jak ja nie dam ;) Budzi się na górze chyba po to, żeby podziwiać widoki, bo jest co podziwiać, oj tak. Na wyciagnięcie ręki cała herbaciana dolina.
Karmimy na górze jednego wychudzonego pieska i schodzimy... po drodze zatrzymujemy się w restauracji luksusowego hotelu, którego bungalowy zbudowane sa na zboczu góry. Hotel 98acr, ceny w restauracji normalne ale noc tutaj kosztuje 250 usd. Widać, że drogo. Podoba mi się ale hmm ja zwyczajnie lubię (nawet wolę) zwykłe trochę kiczowate czasem obskurne azjatyckie klimaty, wtedy czuję ta prawdziwa egzotykę.
Ella to pierwsze miasto na Sri Lance gdzie widzimy takie tabuny białych, to miasto backpackerskie, wycieczki zorganizowane tutaj nie docieraja bo droga za trudna. To nadaje temu malutkiemu miastu specyficzny klimat, który znam np. z Kathmandu (mimo, że większego), knajpy, bary sa pod białych backpackersów ale nadal zachowuja swoja niepowtarzalna atmosferę. Niestety przedkłada się to na ceny, bo nasz hotel, poza świetnym widokiem z okna oraz czystościa i smacznym jedzeniem jest głośny (ściany chyba z tektury) obsługa miła ale nieprzytomna, zimno w pokoju (okna na górze i na dole zasłonięte siateczka, nie można ich zamknać, zatem słychać hałas również z ulic miasteczka (pociag, autobusy), że nie wspomnę o sasiadach. To pierwszy hotel, który wg nas oferuje mniej za wyższa cenę.
Jestem wykończona ta wycieczka, bola mnie niestety biodra, podziwiam Konrada jak on wszedł z Zosia wtedy na Sigirija. Jutro planujemy wycieczkę pociagiem.