pobudka o 7
wspanialy wschod slonca
wszystkie czynnosci poranne jak zwykle
oraz koszmar zakladania woderow kolejny dzien
juz powoli mam ich dosc, chociaz wiadomo, ze to najlepsze buty jakie moglam teraz miec
wyruszamy okolo 9 i znowu pod gore, na razie dolina do przeleczy
wsrod palm
troche blotem, potem skaly bo krajobraz sie zmienia w alpejski
ale palmy nadal sa, jak one wytrzymuja w takich ekstremalnych warunkach?
dochodzimy do wysokosci 4370
ktos na gorze powiesil flagi modlitewne takie jak w Himalajach
raz nam goraco raz zimno
ksiezycowy krajobraz
marze o pierogach ruskich
dostalam sniezka
po drugiej stronie gory mamy juz Kongo
podziwiamy widoki
idziemy chyba najpiekniejsza dolina jaka kiedykolwiek w zyciu widzialam
nie moge sie powstrzymac od robienia fot
Lukasz mi mowi, ze takie zdjecie to juz robilam, ale nie nie, takiego zdjecia jeszcze nie mam bo inaczej padalo swiatlo :)
potem piekne male jeziorko
w sumie znowu 7 godzin zamiast 5 wg przewodnika
jestem bardzo bardzo zmeczona
ledwo zdazamy do kampu przed deszczem
kamp przeslicznie polozony nad malym jeziorkiem
pod deszczu robi sie zimno
dostajemy miejscowki na samej gorze a pod nami spia dwie warstwy Niemcow
no tak, bo jakas wycieczka przyjechala, troche niefajnie, bo tloczno i nie ma gdzie zjesc naszej skondensowanej kolacji
Lukasz sie sprawdza jako kucharz ;)
nie pamietam juz na jakiej wysokosci jestesmy ale chyba cos kolo 3 tysi
bierzemy dzis lariam i czekamy na efekty, ale fajnych snow znowu brak