pobudka o 6 bo dzisiaj zaczynamy zdobywanie gory!
dorzucaja nam jeszcze do grupy nowozelandczyka i japonczyka
czyli mamy 8 sztuk
wyruszamy z bazy na 1800 gdzie nas tutaj dowoza busem
wpisujemy sie na liste do pozwolen i czekamy
w miedzyczasie ja i Noa udzielamy wywiadu dla jakiejs tutejszej telewizji ale ponoc maja to puszczac w Holandii komus tam, mowimy, ze sie bardzo cieszymy, ze idziemy zdobywac najwyzsza gore Afryki :)
tak przy okazji z tej kwoty 850 to okolo 650 jest wstep do parku czyli park entry fee
mamy fajnego przewodnika Frederica oraz 2 asystentow przewodnika Erica i Andrew
nie wiemy w koncu ilu tych porterow jest, ale chyba 2 na glowe, no i oczywiscie kucharz, bardzo wazna persona
najpierw idziemy przez dzungle, wlasciwie 5 godzin, na poczatku jest prawie plasko i szeroko, idziemy strasznie wolno, jak na spacer z psem (chociaz ja z Salsa to chyba szybciej chodze...), potem robi sie bardziej stromo i wezej, ale bardzo ladna ta dzungla
idziemy dlatego tak wolno, bo na Kili tak naprawde nie ma aklimatyzacji i po to trzeba wolno isc, zeby organizm mial czas przyzwyczaic sie do duzych wysokosci
powoli to znaczy pole pole w suahili i caly czas nam to wbijaja do glowy w razie gdy ktos wyrywa do przodu
Lukaszowi niespecjalnie podoba sie to powolne tempo :)
mnie to nie przeszkadza, bo moge sobie spokojnie porobic foty po drodze
nasi nowi koledzy to Rio - japonczyk i Andrew - nowozelandczyk
obaj sa bardzo fajni, chociaz japonczyk to jak kosmita :)
jestesmy w pierwszym campie okolo 17 i na wys. 3 tysie, jest chyba juz 15 stopni, a po tym upale w Moshi to nawet mile
jak przychodzimy to nasze namioty juz rozbite na nas czekaja
wszystko jest w porzo,
musimy sie wpisac w campie na liste (i tak bedzie codziennie)
w namiocie przeznaczonym na jadalnie bedziemy jesc przez czas trekkingu we wspolnym 8 osobowym milym towarzystwie :)
dzisiaj dostajemy papu na czas i bardzo nam sie to podoba, ze wszystko mamy podane
tak przy okazji... od firmy organizujacej wyprawe mozna dostac rowniez ubrania i sprzet
ja wzielam dwa cieple polary, kurtke puchowa, jakies cieple kalesony oraz karimate (bo moja mata samopompujaca oczywiscie nie dziala)
zanim dostajemy ta wlasciwa kolacje to jest przekaska czyli popcorn, taki tu maja zwyczaj
bardzo mi sie to podoba, bo lubie popcorn i od teraz mam nadzieje, ze bedzie mi sie kojarzyl z Kilimanjaro a nie z kinem :)
nasze towarzystwo zaczyna sie dobrze integrowac
Noa juz calkiem niezle znamy, jest zywiolowa i wesola, 23 lata
Liran ma 20 lat, gowniara :) ale powaznie wyglada i wlasciwie zachowuje sie chyba powazniej niz ja :)
obie sa spoko, bardzo fajne i kontaktowe,
Andrew, nowozelandczyk, w naszym wieku, zolnierz i pracuje w Sudanie, teraz na urlopie, co tu duzo mowic, tak wlasnie wyobrazalabym sobie nowozelandczyka, jest fajny, wesoly, taki wyluzowany
a Rio, to jest zupelnie inna historia, Rio, nasz kolega japonczyk jest niestamowity po prostu, juz od pierwszego dnia rozbawia nas doslownie wszystkim, wszyscy chyba polubili Rio od pierwszego jego zachowania, tak, bo Rio jest strasznie grzeczny i mily, po prostu tak mily, ze az Lukasz powiedzial, ze jest nawet taki wkurzajaco uprzejmy, fakt, ale to wlasnie w nim jest takie oryginalne i pewnie specyficzne dla japonczykow :)
reszta to wiadomo kto, czyli Marta, Lukasz pseudo Joseph oraz Magda i Witek
wieczorem jest zimno i gramy w karty, a konkretnie w dupka, wymienianego w roznych innych jezykach :)
mamy swietna ekipe!
w nocy niebo cudnie usiane gwiazdami, widac wenus
no i oczywiscie kilimanjaro przykryte gdzieniegdzie sniegiem oswietlone ksiezycem
spie z zestawem baterie i latarka