pobudka jak zwykle
piekny widok na Kili, bo tutaj ranki sa zawsze czyste i bezchmurne
na razie pogoda nam dopisuje, nie pada
w nocy z powodu picia duzej ilosci plynow wstawalam 3 razy, za to znowu bylo co w nocy podziwiac, chociaz malo sie nie zabilam z tego zachwytu w drodze do toalety ;)
a teraz garsc informacji praktycznych
Andrew ma gpsa wiec co i raz meczymy go na jakiej to teraz a teraz jestesmy wysokosci
bardzo przydatne, no i jakby co sie nie zgubimy ;)
po drodze rownolegle z nami idzie kupa ludzi, nie ma sie co oszukiwac, to bardzo popularny trekking i czasem grupy sie mijaja
porterzy natomiast mijaja nas zazwyczaj w czasie drogi, jest ich mniej lub wiecej zalezy od grupy,
sa i tacy co maja po 10 porterow na glowe, co to im nosza i piwo i kibelek, to zazwyczaj amerykanie i placa ponad 3 tysie od lebka
jesli o mnie chodzi to zero opuchlizny porannej, jestem troche zdziwiona, ale moze to dzieki ruwenzori, organizm sie przyzwyczail?
nie wiem, ale dzisiaj dochodzimy do wysokosci 4600
czuje jak mi okropnie mozg wgniata do srodka, idziemy jak zwykle bardzo wolno, pije duzo wody, ciezko sie oddycha, latwo to nie jest
boli glowa
dzisiaj spimy na 3900, czyli z tego 4600 schodzimy (taka w zasadzie aklimatyzacja)
jest bardzo zimno, kladziemy pod karmaty folie nrc, to pomaga, jest cieplej
na swoj spiworek klade kurtke puchowa, w ktorej notabene chodze kazdy wieczor
acha, myje sie jakby mokrymi chusteczkami, ktore z Magda nabylysmy w Moshi
bardzo pomocne sa i poprawiaja mi samopoczucie :)
btw wymiana informacji na tematy fizjologiczne nie powoduja juz u nikogo zazenowania...
ogolnie jest fajnie, dzisiaj nie gramy w karty, bo jestesmy jacys tacy bardzo padnieci i zmeczeni
rozwazamy przy kolacji kwestie tipsow dla przewodnika i porterow, zastanawiamy sie ile im trzeba bedzie dac, ze pewnie damy i tak za malo i w ogole dyskutujemy nad tym jak to ze "in my country" to jest tak i tak i ze niby lepiej a tutaj to jakies chore opcje ;)
o 20 spac