dzis pobudka wczesniej bo w nocy bedzie atak szczytowy
dochodzimy do campu na 4600
w poludnie po drodze dostajemy normalny lunch w namiocie
niby tak bedzie lepiej
widoki w zasadzie malo ciekawe, skaly, kamienie, nie ma za bardzo gdzie sie schowac na siku, ale czlowiekowi to juz wlasciwie wszystko jedno
po lunchu ja Lukasz i Andrew wyruszamy troche wczesniej, zeby wczesniej sie polozyc spac przed atakiem szczytowym
jestesmy o godzine wczesniej od reszty ale niestety nasze namioty nie sa jeszcze gotowe
spozniaja sie z kolacja i jakos tak zle to wszystko zorganizowane, bo ostatecznie klade sie spac przed 21, jestem nieprzytomna, na dodatek do toalety idzie sie po skalach i musze sie wdrapywac
nie jest fajnie
no i nie moge wcale zasnac, z emocji i z wysokosci, ze wszystkiego
umawiamy sie ze grupa 'twardzieli" czyli Lukasz i Andrew wyjda pozniej o 24, bo dla nich tempo jest za wolne i wola isc szybciej, potem nas dogonia
reszta, my, czyli "mieczaki" bedziemy szli wolno i mamy wyruszyc o 23.30
Magda i Witek rezygnuja z wejscia na szczyt i ostatecznie idziemy w grupie mieczakow ja, Noa, Liran i Rio
w nocy nie bylo tak koszmarnie zimno jak nas straszyli, wiec nawet nie zmarzlam
jeszcze krotka herbatka (raczej czekolada, bo herbata sie skonczyla)
jestem ubrana w:
gora: body, polar cieply 1, kurtka przeciwwiatrowa ciepla, polar cieply 2 bo wielki, kurtka puchowa zapinana na agrafki
dol: dwie pary cieplych majtek, na kolanach opaski elastyczne, rajstopy 1, rajstopy 2, kalesony cieple, spodnie polarowe, spodnie narciarskie, skarpety narciarskie
reszty dopelniaja czapka nepalska, chusta ugandyjska oraz rekawiczki nepalskie a potem narciarskie
nie pamietam zebym kiedykolwiek wczesniej w swoim zyciu byla ubrana w tyle warstw
ale za to: jest mi naprawde cieplo i okazuje sie potem, ze jako jedyna z grupy mieczakow nie marzne :)
ale ledwo sie ruszam w tych ciuchach
spotykam Noa i strasznie sie smiejemy, zdajac sobie sprawe, ze jestesmy na wakacjach i ze czlowiek zamiast jak bialy czlowiek odpoczywac zrywa sie w srodku nocy i z bolem glowy laduje na jakas mega gore ;P
przychodzi Rio i mowi, ze cos ma z zoladkiem..
Liran tez
ladnie sie zaczyna
wyruszamy z kilkuminutowym opoznieniem, grupa mieczakow, ale prawdziwi twardziele :)
oczywiscie po drodze a to siku, a to costam
idziemy baaaardzo wolno
mamy czolowki, ale jest nawet jasno, mimo, ze nie ma juz pelni
widac jak wyruszaja inne grupy
widac miasto Moshi
noc, ale cudne widoki
no i ta niepewnosc czy sie uda
oraz kiedy dopadnie nas choroba wysokosciowa i czy wszyscy wejdziemy
wkrotce mijaja nas chlopaki i ida dalej
a nasza grupa a to siku a to costam
wlasciwie to juz chyba wszyscy nas przeganiaja, ale my nic sobie z tego nie robimy
na poczatku jest calkiem plaskie podejscie, ale potem
potem to juz jest jakis koszmar
w zasadzie 6 godzin podejscia bardzo stromo pod gore po czarnym zwirze i skalach
hm gdybym wiedziala ze bedzie az tak trudno...
no coz, moze bym sie lepiej przygotowala...
staram sie oddychac rownomiernie, czasem cisnie mnie w mozg bardziej a czasem mniej, staram sie nie panikowac
Frederic powtarza, zeby nie myslec o szczycie tylko o tym co sie teraz dzieje
to podejscie trwa cala wiecznosc
zaczynam sie modlic (naprawde)
Frederic spiewa nam piosenki w suahili i podnosi na duchu
natomiast Rio zaczyna na swoj specyficzny sposob dodawac sobie otuchy bo tez jak cala reszta zaczyna wymiekac
robi to w taki przesmieszny sposob, ze na wys. ok. 5 tysi zaczynamy sie z Noa histerycznie z niego smiac
nie mozemy sie doslownie opanowac i dzieje sie to kilka razy
w koncu prosze Frederica, zeby znowu zaczal spiewac, bo marnujemy cala energie na smiech
niedlugo rozlazimy sie zupelnie, bo jest okolo 6 rano, wschod slonca i zaczynamy z Noa robic foty na 5500
pierwsza wiec idzie Liran z przewodnikiem
potem ja z Ericiem
Noa i na koncu idzie Rio z Fredericiem
Frederic mowi, ze mamy tylko 20 do Stella point a potem to juz tylko 5 min. na szczyt
to byla wielka sciema, ale dzieki niej chyba wlazlam na ta gore
na Stella point spotykam wracajacego Lukasza i mowi mi, ze do szczytu jeszcze godzina!!!
normalnie ide jakims ostatkiem sil i o dziwo nie mam cisnienia w mozgu
raczej potworne zmeczenie