na szczyt wchodzimy o 7.44
robimy sobie foty z Liran i Noa
jest przepieknie wokolo
lodowiec wyglada niesamowicie!
nie przypuszczalam, ze Kilimanjaro jest z bliska takie piekne, serio!
ta gora kojarzyla mi sie raczej z kawalkiem szarej ziemi i lodu
musimy szybko sie zbierac, bo Eric mowi, ze nie mozemy byc za dlugo na szczycie, bo nas dopadnie choroba wysokosciowa i bedzie zle
po drodze mijamy jak Rio wchodzi z Fredericiem, Rio ma obled w oczach...
foty robie jakos tak chaotycznie, ale robie, moze cos fajnego sie wybierze
schodze z Noa i Ericiem
idziemy znowu strasznie wolno bo nie mamy sily juz a to taki kawal teraz na sam dol prawie czyli do 4600
ale jak sobie zdaje sprawe, ze weszlam na taka gore to normalnie az mam lzy w oczach ze wzruszenia i w zasadzie to moge bez kozery powiedziec, ze jestem dumna z siebie i tyle!
chyba po 11 jestesmy w campie
Lukasz z Andrew juz zdazyli prawie z nudow umrzec, wiec bardzo sie ciesza, ze wrocilysmy :)
Rio wraca z Fredericiem b. pozno
wlasciwie jest kolo poludnia, dostajemy lunch i nie za bardzo mamy czas na drzemke
musimy schodzic dzis w dol
jakies 3 h do campu na 3 tysiach
zaskakujaco mam duzo energii ale to pewnie dlatego ze jestem strasznie glodna i nie moge sie doczekac kolacji
nie dostajemy niestety popcornu
ale kolacje dostajemy
mamy nawet jeszcze sily pograc w karty
padam spac