Krajobraz sie stanowczo zmienia, ale nie zdazamy go zauwazyc, bo sie sciemnia.
Dziewczynki sobie swietnie radza za kierownica, przoduje Mariolka, mistrzyni kierowczyni :)
Fantastycznie, ze nie trzeba tu placic za autostrady. Paliwo jest b. tanie, 3,1 za galon a 1 galon to 3,78 l. czyli jakies 2,77 za litr. Taniutko.
Jeny, dlaczego tu wszystko jest inaczej, trzeba przeliczac mile, galony, funty i inne... wszystko sie normalnemu czlowiekowi miesza.
Wracajac do tematu drogi, jedziemy slawna Route 66 w strone Hulapai. Zaliczamy nawet siku na sawannie oswietlane reflektorami prawdziwych amerykanskich ciezarowek ;)
Musze tu napisac ze jak na pierwszy raz w Ameryce w zasadzie bez GPS z mapa usa z 1999 r oraz bez dokładnych map miast radzimy sobie wręcz rewelacyjnie, co dwie głowy to nie jedna a piec to już wypas i wcale nie za dużo.
Na stacji benzynowej w środku nocy spotkalysmy prawdziwego szeryfa. Wyglądał dokładnie jak na filmach amerykańskich. Oczywiście mialysmy ochotę zrobić sobie z nim fotkę ale przez roztargnienie zapomnialysmy. Za to szeryf doradził nam jak daleko jeszcze mamy do Peach springs. Swoją droga musialysmy dość egzotycznie wyglądac bo trochę był zaskoczony naszym widokiem :)
Mamy nadzieje, ze o 1 w nocy jeszcze ktos w Hulapai bedzie na nas czekal.
I czeka. Pokoj mamy piekny, warunki wrecz luksusowe, pokoj 4 osobowy, dwa wielkie lozka, jedna spi na karimacie.
To gdzie jestesmy to Hulapai Lodge czy cos takiego. 264 za pokoj ze sniadaniem.
Tak czy siak jestesmy juz w tej Arizonie i jak zwykle padamy, co nie jest takie proste do konca, czyli zeby calkiem pasc, bo co chwila sie okazuje przejezdza kolo nas jakis pociag i strasznie trabi.