7 jak zwykle i jak zwykle z ochota
oczywiscie ze wstajemy,
ja sie budze z lekkim bolem gardla, hmm...
dzisiaj rafting, wiec konsumujemy smaczne sniadanko
i zastanawiamy sie co to bedzie za rafting bo jakos za duzo wokolo sympatycznych amerykanskich emerytow,
ja tam sie ciesze, mam dosc ekstremalnych raftingow rodem z Afryki
Ilonia liczy na mega rapidy, wywrotki i atrakcje,
zatem sie okazuje troche inaczej, czyli po mojemu :)
otoz, najpierw zabieraja cala wycieczke czyli nas i emerytow do wesolego autobusiku,
ktory po strasznych wertepach arizony dociera do zrodel rzeki Kolorado, ktora bedziemy plynac z ochota,
z tymi emerytami to troche przesadzilam, jest paru przystojniaczkow troche mlodszych, z czego jeden postanawia zalozyc nawet pianke na dzinsy, no no, przebija nawet naszych chlopakow tych od sandalow w skarpetkach ;)
pontony to nie te prawdziwe pontony z wioslami tylko takie wieksze i bez wiosel,
nas 5 wesolych panienek, ktore nie maja nawet polowy tych akcesoriow, ktore powinny miec czyli np. m.in. kurtke przeciwdeszczowa,
deleguja do grupy z panem emerytem i jego dwoma milymi nieco mlodszymi paniami,
Ilonia patrzy ze zgroza, bo juz ma zle przeczucia,
ja tam przestaje sie wreszcie bac, bo kaskow tez nam nie daja :)
bedzie lajtowo,
no i jest, ale za to jakie wspaniale widoki, i rapidy tez sa rodem z Afryki, ale poniewaz ponton jest ogromny radzi sobie gladko ze wszystkimi,
na szczescie, bo woda jest koloradowa, czyli pomaranczowa i potwornie zimna,
po kilku rapidach gdzie dostajemy troche woda zaczynamy szczekac zebami z zimna, szczegolnie Edytka, ktora siedzi najblizej przodu,
dziewczyny narzekaja, ze nie jest jak w Tajlandi gdzie byl mega wypasiony rafting, ale z Edytka sie nie chca zamienic :P
tak czy siak jest fajnie, mnie sie podoba,
rafting trwal jakies 5 h w tym lunch, az dziwne, ze robi sie strasznie goraco, przebieramy sie i szczesliwie doplywamy do celu,
nastepnie b. krotki lot helikopterem na gore, nie zdazam sie bac,
a nastepnie zabiera nas wesoly autobusik wertepami i przestrzeniami ogromnymi (jestem pod wrazeniem) do peach springs do Hulapai gdzie mieszkamy
ledwo zyjemy po tej 2 h wertepowej jezdzie, a ja prawie umieram, bo prawie trace glos (chyba przez te wrzaski na rapidach) i lamie mnie w kosciach chyba od tej zimnej wody
rosolek, aspirynka i spac z nadzieja, ze jutro bedzie lepiej (ze mna)
acha, a za te dzisiejsze (nie) przyjemnosci pobieraja oplate ponad 300 usd, koszmarnie drogo, coz, czego sie nie robi dla...