Uff... mamy dosc juz tego miasta szatana ;)
Tak czy siak musimy przyznac, ze czuwala nad nami opatrznosc.
Nie zostalysmy ani obrabowane ani nawet zgwalcone o czym przestrzegali nas niektorzy mieszkancy Las Vegas.
Z ulga i radoscia wracamy do Los Angeles.
Z nadzieja, ze jutro to juz na pewno nie bedzie padac...
Jeszcze zboczymy sobie do Hoover Dam. To taka ogromna tama (chyba grala nawet w 007), dzieki ktorej wody dostatek ma kilka stanow, energia jest pobierana tylko z wody, naprawde niesanowita sprawa i warto sobie ta tame obejrzec.
Albo zobaczyc chocby i moje fotki, ktore zamieszcze jak sie ogarne po powrocie ;)
Jest niesamowicie goraco ale to lubimy w Newadzie.
Juz niedlugo, z pewnym sporawym jak zwykle opoznieniem wracamy do ulubionego LA i naszego hosteliku Venice.
Znowu w radiu leci RNB podczas gdy w Arizonie bylo country a w Las Vegas disco pop.
Kazdy rodzaj muzyki jakos tak pasowal do kazdego miasta a my dopasowywalysmy sie do nich.
Bilans jest jak najbardziej na plus.