Wczoraj wieczorem przelotnie padało i dzisiaj rano też niebo jakieś takie niewyraźne.
Śniadanie jak to w hotelu, szwedzki stół. Też bardzo dobre i duży wybór.
Jak na była brytyjska kolonię przystało angielskie czyli jajecznica, bekon, omlet, kiełbaski, fasola, tosty, gofry, french tost, słodkie desery, bułki, naleśniki...
oraz
srilańskie, zdecydowanie lepsze: ) ryż gotowany na mleku kiribath, placki roti z domieszka wiórków kokosowych smażone na oleju kokosowym, makaron string hoppers przygotowywany na parze, pol sambol pasta z wiórków koko chilli cebuli i limonki, dal soczewica na gotowanym mleku koko z przyprawami i curry... jeszcze by wymieniać ale nie znam wszystkich nazw :) a na deser owoce sezonowe: papaja, guawa, ananas, arbuz...
Do tego niezła kawa lub bardzo mocna herbata. Piję ja tylko z mlekiem, bo normalnie się nie da.
Jemy do syta a Zośka i tak wcina tylko gofry i arbuzy.
Jedziemy do Sigirija. Pół godz. drogi i jesteśmy. Niebo zasnute chmurami. Nie będzie specjalnie widoków ale za to upału też nie będzie, a to byłoby znacznie gorsze.
Sigirija pozostałości pałacu królewskiego i twierdzy z V w. na szczycie ogromnej skały metamorficznej. Tak mówi przewodnik. Dla nas jeden z ważniejszych punktów wycieczki. Bilet za ta przyjemność 30usd/os.
Najdroższa atrakcja turystyczna jak do tej pory. Zobaczymy czy warta tej ceny. Póki co sporo tu turystów.
Najpierw długa ścieżka z widokiem na ogromna skałę, potem kamienne schodki na górę, następnie metalowe schody kręcone. Dochodzimy do tzw. paszczy lwa. I tutaj zaczyna się hardcore. Metalowe schody na sama górę. Byleby nie patrzeć w dół. Ostatecznie nie jest tak źle ale Konrad z Zosia w nosidełku na tych schodach przyprawia mnie o zawał.
Uff, jesteśmy na samej górze. Widoki super, ale tak jak mówiłam zasnute mgła. Ale i tak fajnie jest, buszujemy po ruinach. Wracamy... powtórka z rozrywki tyle że o zgrozo trzeba patrzeć w dół żeby zejść. Na Konrada i Zosię to ja już w ogóle nie patrzę.
Przy paszczy lwa spotykamy Andrzeja i Beatę, trzeci raz. Jakbyśmy się specjalnie umówili to byśmy pewnie się nie spotkali a przypadkowo... czemu nie :) Zaczyna przelotnie kropić.
Schodzimy całkiem na dół.
Wracamy do hotelu. Po drodze kupujemy owoce banany, kokos, arbuza, 600rs/5usd, wcale nie tak tanio.
Wieczorem pyszy srilański obiad i spać. Już się przestawiśmy :)