postaram sie pisac w miare zrozumiale, moze nie zawsze bede uzywac duzych liter albo znakow interpunkcyjnych bo zabiera to za duzo czasu i z doswiadczenia wiem, ze wiekszosc kawiarenek ma rozwalone klawiatury, wiec od razu z gory przepraszam za niemaly chaos opisowy :)
jest drugi dzien swiat, wylot okolo 18, uczestnicy wyprawy Marta i Lukasz, na razie, bo po nowym roku dojada do nas Magda i Witek
trzeba sie na zapas najesc pysznym domowym jedzeniem, bo potem to nie wiadomo co to bedzie...
ostatnie dni to wcale nie byly przygotowania do wyjazdu tylko inne sprawy na glowie i ci co mnie dobrze znaja na pewno sie zdziwia, jak przeczytaja, ze NIE MA zadnego planu zrobionego przez Marte
jest bardzo ogolnikowy zarys... miala byc Uganda tzn. gory rwenzori, rafting a potem Rwanda i Tanzania czyli ngoro ngoro kilimandzaro oraz zanzibar
moze jednak bedziemy jechac przez Kenie bo szybciej...
zobaczymy...
na razie trzymamy w rekach bilety do Londynu jakies 700 zl nas kosztowaly linie Britsh Airlines
na lotnisku zaopatrzeni w odpowiednie ilosci zoladkowej gorzkiej jedna juz probujemy w samolocie do Londynu i jest bardzo fajnie czyli nie boje sie tak bardzo (lotu - dla tych co nie wiedza)
czeka nas nocowanko na lotnisku na terminalu 4, poczatkowo zastanawiamy sie czy by nie zawitac do stolicy ale rezygnujemy bo zdaje sie ze to nie do konca takie proste i oczywiste dojechac do londka w srodku nocy w drugi dzien swiat
nie bede sie wdawac w szczegoly, ostatecznie ladujemy przy schodach ruchomych dzialajacych cala noc, na karimacie (Lukasza) i macie samopompujacej (mojej), co sie okazuje wiecznie z wylatujacym jakos powietrzem,
jest mi zimno, zle i wogole jestem nieszczesliwa, Lukasz spi jak zabity i jeszcze chrapie, cwaniak...
do tego roznica czasu +1 h...