dzisiaj rafting
maja byc niezapomniane przezycia tak?
no to beda... ho ho
z tego co nam opowiadali jedni i drudzy podobno super
jedziemy do Jinja jakies dwie godzinki z Kampali
przejezdzamy czasem przez lasy lisciaste
wygladaja identycznie jak nasze, dziwne :)
na miejscu jestesmy kolo 9 zeby zjesc obfite sniadanko w hostelu gdzie bedziemy dzis nocowac
Nail River Explorers to firma ktora ma nam zapewnic bezpieczne tudziez
niebezpieczne przeplyniecie zrodel Nilu (za niebagatelna kwote 125 usd)
najpierw transport nad Nil
o godz. 11 zaczynamy
hmm... bardzo szeroka gleboka rzeka
brzegi tak ogolnie malo atrakcyjne, jakas trawa krzaki i tyle
sklad na pontonie nasza czworka i dwojka brytyjczykow w jednym pontonie plus nasz czarny
sterniko przewodnik
okazuje sie ze poczucie humoru to on ma
baterii do olympusa wodoodpornego nie udalo sie naladowac wiec bedzie bez zdjec (i chyba dobrze, bo by pewnie tego nie przezyl)
mamy do przebycia 30 km droga wodna
po drodze czeka nas lekki lunch skladajacy sie z ananasow i jakis ciastek glukozowych (maja pelno tego w sklepach)
podswiadomie porownuje ten rafting do innych na ktorych bylam w Nepalu, Peru i Tajlandii
ten afrykanski to ponoc najlepszy na swiecie, wiec nie moge sie doczekac, chyba smierci...
no i tak w wielkim skrocie:
czeka nas kilkanascie rapidow czyli wodospadow
z czego 8 jest takich wiekszych a w tym 5 wypasionych o numerze 5 tzw. big five (nie wiem co oznacza, ale bardzo trudne)
miedzy rapidami sa dlugie przerwy i sie wtedy nudzimy, troche plywamy, ogladamy krokodyle, ktorych nie widac i boimy sie przed nastepnym rapidem
w pierwszej kolejnosci zaliczamy probna wywrotke
malo sie nie dusze pod woda od kasku i zle zalozonego kapoka
wpadam w jakies fale i sie dlawie woda
ale to jeszcze nic
Nil jak Nil
rzeka wyglada bardzo spokojnie, prawie jak nasza Wisla
tyle ze te wodospady czasem ma i ta robi wielka roznice :)
przed kazdym rapidem (wodospadem) nasz przewodnik mowi nam co mamy robic i kiedy
jak sie zachowac wtedy i wtedy itp.
gorzej ze jak juz czlowiek wylatuje z tego pontonu to nic nie pamieta
pierwszy rapid przewrotka
oczywiscie moglo nam sie udac przeplynac ale on to chyba zrobil specjalnie zebysmy sie wywrocili
wywrotka polega na tym, ze ponton leci do gory nogami a my do wody
nie jest to fajne, a wrecz bardzo niefajne bo czlowiek najpierw sie dusi pod woda
potem ma atak klaustrofobii pod przewroconym do gory nogami pontonem
a potem jak juz uda mu sie wyplynac to dusi sie od fal wodospadu
no i tak przez kolejne rapidy raz sie udaje a raz nie
lacznie zaliczamy 5 wywrotek
przy kazdej w zasadzie zegnam sie z zyciem
przed przedostatnim rapidem gdzie nasz przewodnik bardzo dokladnie opowiada jak to bedziemy sie wspaniale przeprawiac przez kolejny wodospad prawie zaluje ze zdecydowalam sie na ten rafting
serio
a ostatni rapid zwany bad place lub washing mashine?
to juz masakra
mowia nam ze mozemy zrezygnowac i przejsc albo wybrac trzy opcje: chicken, medium i hard
oczywiscie wybieramy chicken
alez nie...
mamy niejakiego kolege na pokladzie ktory wczesniej zalatwia z przewodnikiem (przyznaje sie po fakcie) i co przeczuwalam plyniemy droga hard
mega wywrotka, dostaje czyms w szczeke, widze ciemnosc, ale wynurzam sie i co widze?
oczywiscie fale i fale i czuje duzo wody w plucach
i wcale mi sie nie podoba
wcale a wcale
Magdzie i Witkowi tez sie nie podobalo
jesli ktos bardzo lubi przewalac i dusic sie pod woda prosze bardzo
wspaniala zabawa
tak naprawde jestem szczesliwa, ze zyje i w ogole swiat jest taki piekny!
ale nie pod wodospadem!
niektorzy ledwo zywi jedziemy na bagazniku furgonetki do miejsca gdzie dostaniemy zasluzone papu barbecue z przepieknym widokiem na rzeke nil oczywiscie
jedziemy jakas godzinke i w miedzyczasie cali umytcy od wody nilu robimy sie brazowo pomaranczowi od pylu z drogi
taka to afryka
po drodze oczywiscie zaluje ze nie mam aparatu bo fajne wioski mijamy
po barbecue wracamy do jinja i jeszcze ostatkiem sil - boda boda czyli motorkiem jedziemy do miasta na targ
Jinja, polozona nad Nilem, jest nawet fajna, ale nie ma czasu za bardzo ogladac miasto
idziemy na kawe do kawiarni wygladajacej jak te na nowym swiecie
na szczescie okazuje sie ze poziom obslugi juz afrykanski, uff ;)
kawy nie dostajemy, za to cos innego, tez dobre
w Jinji mozna zakupic cos regionalnego, wiec kupuje sobie chuste za 14 tysi
wracamy spac wczesnie, padamy
(plusem tych kapieli jest to, ze zeszla mi prawie opuchlizna ze stopy, ale za to mam kilkanascie siniakow wiecej - nie jestem pewna czy uda sie tych wszystkich obrazen pozbyc na zanzibarze, troche jeszcze przed nami...)