rano bole miesni
jakos wartko wstaje i kilka uwag na dzien dobry:
do tej pory nie mam zadnych problemow zoladkowych
zadnych a zadnych
naprawde jestem w szoku i nie chce zapeszac
jemy prawie wszystko
i u lokalsow i owoce z bazarkow i w turystycznych restauracjach
rak nie zawsze sie udaje umyc bo nie ma jak
a mimo to zyjemy
nie mamy (chyba) zadnych chorob
czasem cos nas pogryzie ale objawow malarii nie widac
nic nam w zasadzie wiekszego nie dolega
poza obrazeniami ruwenzoriowo raftingowymi (poki co)
wracajac do poranku w Jinja...
znowu idziemy na bazar i ogladac wyroby regionalne
ide na net, ale jestem w zbyt duzym szoku jeszcze zeby opisywac rafting...
o 15 mamy autobus do Nairobi a tam przesiadziemy sie w autobus do Moshi
autobus jedzie z Kampali i oczywiscie po drodze zalicza korek wiec jest spozniony o godzine
jest niemilosierny upal, czekamy cierpliwie
przyjezdza, autobus nienajgorszy, cieszymy sie z Lukaszem, ze mamy miejscowki w pierwszym rzedzie (ale wczesniej zarezerwowane)
okazuje sie ze nie jest to takie fajne, bo bedziemy sie przez nastepne kilkanascie godzin obijac o barierki za plecami kierowcy
za to mamy okazje podziwiac jak kierowca wspaniale lawiruje miedzy dziurami, ciezarowkami, pieszymi, rowerzystami jadac jednoczesnie z predkoscia swiatla
co jak co Uganda to ma jeszcze sensowne drogi chociaz z Jinji do granicy Kenii takie sobie, cos troche jak nasze :)
na granicy dostajemy pieczatki itp, ja zapominam wylegitymowac sie z zoltej ksiazeczki ale tego i tak nikt nie zauwaza
jest mega rozgardiasz i balagan, ale udaje sie wszystko szybko zalatwic
wiza tranzytowa 20 usd
autobus nam jeszcze nie odjezdza
no to teraz to mamy droge
w zasadzie granice przekraczamy kolo 18 wiec robi sie ciemno i cala noc jak jedziemy do Nairobi nie widzimy nic
za ta jak czujemy ta droge
drogi w Boliwii nawet sie nie umywaja... (a myslalam, ze sa najgorsze na swiecie)
podskakujemy jak kroliczki wielkanocne i przy takiej opcji po prostu nie da sie ani zasnac ani spac ani nic