Późna pobudka. Wychodzę na balkon naszego pokoju i podziwiam ogromne palmy kokosowe. I ten zapach... Egzotyczne kraje, które do tej pory odwiedziłam maja inny zapach powietrza. Właściwie nie da się go opisać... jakby taki bardziej aromatyczny...
Śniadanie: sok pomarańczowy z kartonu, kawa, herbata, grzanki tostowe, dżem, omlet, owoce: papaja, mango, liczi, guawa, sok kokosowy w owocu. Zastanawiamy się po kiego groma oszczędzaja na sztućcach, bo jemy takimi małymi z linii lotniczych, po logo można się domyślić, że Qatar albo raczej Sri Lankan Airlines. W samolocie to jest nawet wygodne ale teraz to nie za bardzo... chyba, że dla Zosi ;)
Obsługa hotelu nie rozmawia płynnie po angielsku, a wręcz momentami trudno się dogadać. Radzimy sobie wymieniając uśmiechy.
Dzwonimy po kilku miejscach aby dowiedzieć się w temacie kierowcy z samochodem. Ceny wahają się około 7-8tys. rupii za dzień czyli około 200 zł, trochę drogo ale okazuje się, że takie są ceny, a podróż z dwuletnią dziewczynką miejscowymi autobusami w upale w ogóle nam się nie widzi. Chociaż osobiście przepadam za bardziej ekstremalnym podróżowaniem, tym razem muszę chyba spuścić z tonu ;)
Idziemy na plażę, żółty piach, śmieci, brudno, chociaż okolica ładna, woda w oceanie w kolorze jak u nas ale znacznie cieplejsza.
Zośka szaleje z radości. W panice smaruję ja spf 50+. Skwar jak nie wiem, idziemy w stronę luksusowych hoteli położonych na plaży, chowamy się do cienia palm a potem do baru hotelu Jetwings, przyjemność zjedzenia 3x hamburgera z tuńczykiem w zestawie z frytkami, sokiem i piwem to 100zl. Nie tak drogo, no i na razie prawdziwego srilańskiego jedzenia nie spróbowaliśmy.
Po jedzeniu idziemy położyć się bliżej wody. Jest niedziela, więc dużo lokalsów spaceruje po plaży. Zwracaja uwagę na Zosię, właściwie ciągle odkad tu przyjechaliśmy zaczepiają nas i ja, pytają ile ma lat, uśmiechają się. Nawet robią zdjęcia.. :D
Zośka zachwycona, grzebie w piachu.
Zachód słońca trwa błyskawicznie. Zaczyna się o 18, kończy o 18.30 i robi się totalnie cienno. To nie to co nasze dłuuugie piękne zachody słońca. Trudno nie porównywać jak się kocha polskie morze miłościa wielka :)
Wracamy, po drodze kupujemy jeszcze owoce 5 małych bananów i mango w przeliczeniu za 11 zeta.
Zośka zasypia błyskawicznie w nosidełku (polecam Tula wszystkim rodzicom, genialna rzecz).
Ja spotykam się z kierowca, Konrad zostaje z Zosia. Negocjuję sama. Jest ciężko. W końcu umawiamy się na 3 dni / 7tysi rupii dzien lub 7 dni / 6,5 dzien lub 13 dni / 6 tys. Wychodzi sporo tak czy siak. Ale wstepnie sie umawiamy na 3 dni, potem zobaczymy. Umawiam się też na fotelik dla dziecka chociaż u nich to nie jest popularne. Obiecuje, że będzie. Hmm.. zobaczymy.
Wracam do pokoju po 21 a Zosia się budzi i mogę zapomnieć o odpoczynku... Powtórka z wczoraj, znowu idziemy spać o 2 :/ Konrad robi trochę późno wypad na miasto po prowiant, bezskutecznie, ale przypadkowo napotkani mili lokalsi zapraszaja go do siebie na kolację, na mój wniosek cały i zdrowy wraca do pokoju po 1 w nocy :D