Budzę się o 6 aby zobaczyć wschód słońca z naszego okna. Pisałam już, że mamy niesamowity widok na całe miasto? Niestety dzisiaj nie jest już taki piękny wschód ale i tak widokiem się zachwycam i mam trochę czasu na napisanie bloga i delektowanie się cisza w spokoju :)
Wczoraj spotkaliśmy w Pinnawale parę sympatycznych Polaków Andrzeja i Beatę z Wawy. Maja podobny plan wycieczki tylko trochę krótszy. Może uda się nam spotkać, tyle że oni podróżuja pociagami i autobusami... wtedy jest naprawdę egzotycznie :) Ech czasami mi się marzy taki brak wygód... serio :)
Rodzinę ściagam z łóżka po 8, trzeba zjeść śniadanie, spakować się, umyć włosy. Tutaj generalnie jest taka wilgotność powietrza, że strasznie pusza mi się włosy, czego rzecz jasna nie znoszę...
Znowu boskie śniadanie, zbieramy się około 10, dziekujemy za fantastyczny pobyt, robimy pamiatkowa fotkę (nie wiedziałam, że jestem aż tak biała :D) I w drogę!
Czeka nas 2,5h jazdy, chociaż to nie jest tak daleko, 80km, jedziemy prosto do hotelu w Habarana. Ja siedzę z przodu, żeby robić foty, Konrad z Zosia z tyłu (tzieba zapiać Zosię... uff wreszcie się przyzwyczaiła). Spokój z tyłu bo Zosia wyrabia dzienny rekord gier na kindlu, obiecuję sobie że to ostatni raz, he he...
Mr Googlemaps pomaga dojechać do celu. Wjeżdżamy do Sauter Paradise Hotel w Habarana. To miejsce wybrałam ze względu na lokalizację oraz basen i promocję cenowa 25% taniej na agoda.com. Pobrali mi z karty już 2 tygodnie przed wyjazdem całość za pobyt 1080zł. Zostaniemy tu aż 4 noce, bo moc atrakcji w niezbyt dalekiej odległości.
Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne, na ogromnym terenie bungalowy, fajny basen, wszyscy się do nas uśmiechaja a do Zosi to już wybitnie :) Nasz bungalow duży, ogromne łóżko z baldachimem (Zosiek jak zwykle sprawdza, czy łóżko wytrzymałe, tylko musimy ja pilnować bo jest bardzo wysokie i chwila moment zleci...) moskitiera, w łazience wielka wanna z hydromasażem, no no. Chociaż trochę stęchłe powietrze... właczamy klimę...
Po krótkim zachwycaniu się idziemy na obiad. Konrad bierze to co zwykle, rice&curry. Tutaj też niezłe.
Jedziemy do Dambulla, do Golden Temple. Pół godz. drogi, ale Zośka pada po drodze i musimy w stanie snu przełożyć ja do nosidełka. Niestety trochę ja telepie jak śpi, więc w końcu ja idę sama obejrzeć.
1500rs czyli ok. 10 usd/os.
Kiczowate wejście z wielkim złotym Budda nie zachęca tym bardziej do wejscia na górę.
Wchodzi się kilkadziesiat metrów pod górę. Dycham jakby to było nie wiem jakie podejście, kondycja się kłania :/
Na górze tradycyjne zdejmowanie butów (przechowalnia 25rs).
Wchodzę na teren. Rewelacja! Jest wbudowana w skałę, typowa buddyjska architektura. W środku 5 komnat a w nich łacznie około 150 statuetek Buddy, największa ich liczba na świecie, zebrana w jednym miejscu. Wrażenie robi również to jak piękne sa statuetki, w różnych pozycjach, freski na ścianach i suficie. Jedynie to w komnatach jest taki zaduch, że ciężko dłużej wytrzymać w środku.
Kilka selfi w okolicy i wracam na dół. Wszystko pięknie ale za murami góra śmieci a nieopodal bezpańskie psy (jak wszedzie na Sri Lance) ale te tutaj wyjatkowo chude, serce się kraja :(
Ledwo schodzę zaczyna padać. Tropikalna ulewa. Biegniemy do samochodu. Wracamy do hotelu. Drogi a raczej nawierzchnia maja tu bardzo dobre ale waskie, jednopasmowe, z poboczem. Stad wyprzedzanie na trzeciego.
Deszcz przestaje padać ale niweczy plany kapieli w basenie.
Szykujemy się z ochota na odpoczynek w pokoju... w którym nadal jest stęchłe powietrze. Wyłaczamy klimę, otwieramy okna, wietrzymy. Lepsze wilgotne powietrze z dworu niż to.. Potem drzwi tarasu maja zepsuty zamek... Przychodzi pan ze świta. Naprawia. Konrad idzie nacieszyć się wanna z hydromasażem, okazuje się zepsuta, po bliższym rozpoznaniu jest jakby niedomyta i woda kiepsko schodzi. Telewizor nie działa, przychodzi pan ze świta i kierownikiem. Coraz lepiej. Telewizor niby działa ale odbiera kiepsko. Zosi wpada pod łóżko zabawka a tam... warstwa kurzu. Takie tu mamy luksusy ;)
Wydaje mi się, że lokalsi tutaj maja inne pojęcie wyczucia czystości...
Zasłaniamy się szczelnie moskitiera, chyba bez dziur na pierwszy rzut oka, śpimy przy otwarych oknach.