Dzisiaj był dzień do przodu i początkowo mieliśmy pojechać do Anuradhapura, kolebki buddyzmu na Sri Lance, ale z kilku źródeł dowiedziałam się, że nie warto, ponieważ są bardzo zniszczone, widzieliśmy w Polonnaruwa wiele podobnych zabytków, po trzecie 2h drogi to by było łącznie 4h lub może więcej, bo kierowca mówił, że trudna droga. Zdecydowaliśmy ostatecznie, że nie zależy nam aby się przekonać. Pomijam, że pewnie znowu by to nas słono kosztowało, łącznie około 60usd.
Czy ja już pisałam, że w naszym hotelu jest przemiła obsługa, że poradzili sobie ze wszystkimi usterkami (no może poza jacuzzi w wannie), że jest naprawdę niezłe jedzenie a do Zośki to już wszyscy wołaja po imieniu (Sosia ) i traktuja jak specjalnego gościa? :D
Już się tutaj całkiem zadomowiliśmy a dzisiaj mamy niejako dzień lenia, słońce w zenicie, więc siedzimy na basenie i się byczymy.
(Chwila...zapomniałam wspomnieć, że dzień się zaczał pracowicie bo zrobiliśmy pranie z cicha nadzieja, że wyschnie dzisiaj. Taka tu mamy wilgotność powietrza, że nie chcę ryzykować i bawełniane rzeczy oddaję do prania hotelowego. W ogóle nasze pranie trochę głupio wyglada pod naszym bungalowem, w końcu to hotel, ale trudno... tak to jest jak się nocuje w wypasionym hotelu w cenie promocyjnej).
Zośka już zaliczyła trzy orły, dwa nurkowania w basenie dla dzieci oraz przyprawiła mnie tym samym o zawał ale jeszcze się trzymam. To pewnie i tak pikuś w porównaniu z tym, że jak będę jej tak dalej pokazywać świat to za bardzo jej się spodoba i będzie robić jeszcze gorsze rzeczy... albo i nie, to byłoby krzepiace ;)
No więc, że ja za długo nie potrafię usiedzieć w miejscu to po 15 jedziemy do Habarana coś zjeść.
Prosimy pierwszy raz naszego kierowcę aby nas gdzieś zawiózł. Podjeżdża pod jakiś hotel... patrzę na druga stronę ulicy, o! Hasthi Restaurant. Idealnie!
Standardowo szwedzki srilański stół, jedzenie lepsze niż boskie!
Koło 17 spontaniczna decyzja o przejażdżce na słoniu, 50usd za godz. Niech bedzie, niby tanio.
Właściciel restauracji pokazuje gdzie jechać. Płacimy z góry, wsiadamy, Zosia w nosidełku u Konrada, tak bezpiecznie.
Jedziemy, okolica mało ciekawa, jakieś jezioro w Habarana ale wyglada bardziej na staw, powiem szczerze... Słonik za to fajny, to ona, sięga co i raz po smakołyki, które jej dajemy. Ale częściej sięga niż tego mamy. Biję się z myślami natury etycznej, czy aby dobrze oni traktują te słonie? Czy my dobrze robimy korzystając z takich atrakcji?
Wczoraj Beata mi opowiadała rozmowę z jednym lokalsem, który tłumaczył jej, że tutaj na Sri Lance słonie traktuje się jak partnera, że od wieku słonie są ich towarzyszami... Co nie zmienia faktu, że na wolności byłoby im pewnie o niebo lepiej :/
Zapomnieliśmy a właściwie początkowo nie wiedzieliśmy o tipach dla trzech gości od słonia (tego co prowadził, poganiacza i tzw. fotografa co umiał nam ajfonem zrobić zdjęcie) teoretycznie po 100rs, daliśmy za mało, wydaliśmy wcześniej 400rs na żarcie dla słonia.
Konradowi i Zośce się podobało, ostatecznie mnie nie bardzo :/ za dużo wyrzutów sumienia. Na dodatek nawet nie mogłam dłużej pogapić się na słonia zamiast 1h było 45min (znowu ściema) a goście się poobrażali za tipy. I tyle. Jakbym już miała wybierać to wolę krótszą wycieczkę 15 min i kąpiel ze słoniem (tak było w Nepalu) bo przynajmniej mam kontakt ze słoniem i widzę, że mu ta kąpiel sprawia przyjemność. Tutaj na Sri Lance, też jest taka możliwość i tylko ze względu na Zośkę tego nie wzięliśmy. A tak btw Zosia pod koniec zasnęła na słoniu :)
Pora dnia na przejażdżkę była dobra bo po upale.
Wracamy do hotelu. Chińczycy wyjechali.