Gorace pożegnanie z obsługa hotelu, fota i w drogę! Wyjeżdżamy tradycyjnie około 10, czas dojazdu google pokazuje około 2h, jest niedziela, nie ma korków, więc mamy dobry czas.
Po drodze w okolicy Matale zatrzymujemy się w ogrodach ajurwedyjskich, mniej więcej to samo gdzie byliśmy na poczatku ale tym razem na własne życzenie :) Nie pamiętam nazwy, uzupełnię, ale ten ogród bardziej mi się podoba bo jest jakoś lepiej zorganizowany a gościu mówi w miarę wyraźnie po angielsku, jak na nich.
Dajemy się nawet namówić na masaż ajurwedyjski olejkami (nie szkodzi, że mam potem włosy jak czarownica i cześciowo tłuszcz kokosowy mi z nich spływa), jest bardzo przyjemnie, około 4usd/os. Potem standardowa wizyta w tzw. aptece. Ceny jak zwykle choro wysokie. Jestem twarda (ostatecznie przecież mi nie zależy ;) i targuję 50% rabat. Widać tak też da radę.
W Kandy jesteśmy dopiero około 15. Zarezerwowałam inne miejsce niż ostatnio Mount Haven 120zl/doba, tym razem podjazd jest jeszcze bardziej stromy, nasz kierowca daje radę ale widać, że powoli wymięka. Trzymam kciuki, żebyśmy się nie sturlali (chyba tak się pisze? :)
Witaja nas bardzo serdecznie właściciele kwatery. Para sympatycznych ludzi w podeszłym wieku. Częstuja nas ciastem na powitanie :)
Dom jest skromny ale pięknie położony i ze wspaniałym ogrodem. Kokejne miejsce godne polecenia, chociaż pokoik mamy bardzo skromny ale spokojnie styknie.
Para zachwyca się standardowo Zosia... ona jak zwykle zmieszana.
Uświadamiam sobie, że ona ostatnio poznała i pozna więcej ludzi, niż przez całe swoje życie, co więcej została już wyściskana i wygłaskana za wszystkie czasy, nie wiemy jak reagować, ci ludzie sa tacy mili, że głupio im zwrócić uwagę, szczególnie garna się do niej kobiety... staram się tłumaczyć Zosi, o co kaman i że ona po prostu podoba się ludziom itd. myślę, że ona kuma, ale i tak jest nieśmiała jak ja zagaduja (sorki za a bez ogonka, słownik mi szwankuje).
O 16 jedziemy na zaległy spacer do Kandy nad jezioro, jest malowniczo położone, oraz do Empire Cafe, polecone przez właściciela kwatery. Swoja droga kwatera bardzo blisko centrum.
W Empire Cafe sami biali, czujemy się dziwnie, co najmniej jak w Berlinie w indyjskiej knajpie :D Jedzenie w przyzwoitej cenie i smaczne, w wersji srilańskiej, soku arbuzowego nie polecam ale lody chai tea boskie! Zośka się zajadała, my też, w ustach pozostał posmak mojego ukochanego kardamonu.
Wracamy już ciemno, szybko skok do bankomatu, w Kandy duużo więcej białych turystów niż ostatnio.
Apropos, gościu od ogrodów powiedział, że to poczatek sezonu ale od lutego przyjeżdżaja tabuny turystów, w tym Polacy, całe wycieczki, jedna po drugiej... jak to dobrze, że jesteśmy tu teraz :)
Padamy do łóżka, tym razem za waskie dla naszej trójki (Zosiek tradycyjnie w poprzek) nie mogę spać, masakra :/