W nocy pogryzły mnie komary. Z tego powodu od 2 nad ranem nie śpię, wzięłam się za coś produktywnego i uaktualniam bloga. Pogryzienie to skutek tego, że nie działała klima i otworzyliśmy okno, żeby teoretycznie mieć czym oddychać. Guesthouse, w którym śpimy/lub nie to The Beach Lodge. 250zł/1 noc. Wcale niemalo. Jest skromnie, ale w porządku, tylko ta klima... i brak moskitiery. Paradoksalnie wszędzie gdzie do tej pory byliśmy moskitiery były i nigdy ich nie potrzebowaliśmy. Gesthouse położony jest na plaży, wybrałam go przed wyjazdem, aby jeszcze nacieszyć się piaskiem i widokiem oceanu....
Zośka od rana też się drapie. Konrad nie ma ani śladu...
Wstajemy później niż zwykle, przed 9. Miałam jechać na targ rybny... nie pojechałam. Tak sobie myślę, że w sumie przez te 3 i pół tygodnia naprawdę dużo zobaczyliśmy i zwiedziliśmy, nie mam wyrzutów. Również z powodu nie pójścia na kurs gotowania. Może kiedyś tu wrócę i nadrobię nie tylko to :)
Mamy late check-out, bo wylatujemy o 21 dopiero. Pakuję nas, przez resztę dnia się lenimy.
Daję się namówić na wycieczkę łódką srilańską po zatoce. Taka, którą z rana wypływają na połowy. Trochę się boję :) łódka nietypowa, daleko wypłynęliśmy. Ale płynie się przyjemnie. Oj tak. Wspaniale. Wracamy jakoś, ale z rozerwanym żaglem. Hmmm... ale żyję ;)
Dochodzimy do wniosku, że mimo wysokiej temperatury Negombo i tak nie jest najbardziej upalnym miejscem, w którym byliśmy. W Hikkaduwa było jeszcze goręcej.
Klimę naprawili, chociaż my już chyba piąty raz bierzemy prysznic... mam już dość tej wilgoci i upału. Szczerze tęsknię za polską zimą i cieszę się, że dziś wracamy :)
Cieszę się, że tak dużo zobaczyliśmy, że żadne z nas nie zachorowało na nic, że Zosia, mimo, że niekiedy jadła z podłogi, nie zawsze chciała umyć ręce i latała boso, cała i zdrowa dotrwała do końca naszej podróży. Konrad, domator, jest lepszy ode mnie, już myśli o następnej podróży. Siedzi na leżaku i przedstawia mi kierunki gdzie warto polecieć :D
A nie mówiłam, że podróżowanie uzależnia? :D
Szybko jem rozpuszczone lody z owocami i zerkam na wspaniały zachód słońca. 18.05 czerwone słońce wisi nad oceanem, 18.15 słońca nie ma, zostaje tylko różowa łuna. Wsiadamy w taxi na lotnisko. 18.30. Jest już ciemno. Oglądamy trochę Negombo po zmroku, ostatecznie Negombo jest całkiem sporym miastem. Mimo, że piękne nie jest, warte odwiedzenia. Taksówkarz pokazuje nam Downtown Negombo, bazar z owocami... no właśnie :)
Na lotnisku najpierw prześwietlają wszystkie bagaże i nas. Potem kilometrowe kolejki do oprawy. Grzebią się. Trwa to godzinę. Stres. Nie wzięliśmy tego pod uwagę.... Jeszcze kontrola paszportów, jeszcze stempel wyjazdowy do paszportu, jeszcze prześwietlenie podręcznych bagaży i nas. Znajdujemy gate a tam... final call to Doha. Dobre.
Bye bye Sri Lanko! :)