Godz 4 tym razem budzi nas Leonard.
Dzisiaj jedziemy do Coba ale wcześniej możemy sobie pozwolić na basen.
Zośki nie trzeba dwa razy namawiać :)
O 11.30 dopiero wyjeżdżamy.
Zabierze nas Paula. Mijamy spory kawałek ziemi, którą od niedawna okupują lokalsi bez zgody rządu. Widok opłakany, wygląda to jak slumsy, jakieś rozpadające się sklecone domki z dykty, brud i smród. Ale trudno się dziwić tym ludziom.
Praktycznie 95% domów jest tutaj wynajmowanych pod turystów. Lokalsi w zasadzie nie mają gdzie mieszkać i praktycznie ich nie stać.
Z kolei koszty prowadzenia hotelu są tu bardzo wysokie, szczególnie przy plaży ale chętnych na noc za minimum 600usd za dobę nie brakuje. Hotele wychodzą na swoje.
Paula opowiada nam nawet o Polaku, który od 4 lat tu regularnie przyjeżdża z czteroosobową rodziną i wydaje na dwa tygodnie około 150tys. Dla nas to absurdalna kwota jak na dwutygodniowe wakacje. Nie rozumiem tego jak nawet tak bogatym osobom chce się tyle wydawać na siedzenie o standardzie naszego hotelu tyle, że na plaży Tulum. Za sam widok, piasek i wodę...
Z kolei bardzo ciężko tu o specjalistę do normalnej naprawy typu hydraulik. Hotel, który bardzo dużo jest w stanie zapłacić takiemu hydraulikowi to do mniejszej roboty nie opłaca mu się jechać. Ogólnie jest błędne koło a rząd Meksykański nie ma pomysłu na wyjście z tej sytuacji.
W Coba są kolejne ruiny Majów. Trzeba wziąć repelent bo w tej dżungli komary zjadają. Głównie mnie :/
Bierzemy riksze chociaż rowery też można.
Dwie riksze 250pesos.
Wycieczka najbardziej podoba się dzieciakom. Konrad wchodzi na największą piramidę. Z góry jest widok ma dżunglę jak okiem sięgnąć.
Idziemy zjeść do restauracji Les Piramidos. Jesz ile chcesz. Jeśli chodzi o dzieciaki to chyba najlepsza opcja. Jedzenie pyszne. Ja próbuję zupę z limonki. Tak jakby ktoś nasz rosół potraktował limonką. Pychota!
Leonard tym razem wcina spaghetti i jest bardzo zadowolony. Że nie wspomnę o bałaganie wokół niego. Lokalsi i tak się nim zachwycają :D
Konrad degustuje meksykański napój alkoholowy Ojorojo (czyt. Ochorocho).
Miłość od pierwszego hausta :)
Jedziemy do cenotów w Coba. Jest koło 17, więc nie ma w ogóle ludzi. Cenoty to takie podziemne jaskinie ze słodką wodą.
Ten wygląda bardzo okazale.
Zośka jest zachwycona chociaż woda nie za ciepła. Pływa ochoczo w tym swoim pływającym flamingu i wygląda dość abstrakcyjnie tutaj :D
Siedzimy tu dopóki nas nie wygonią.
Robi się ciemno. Tutaj zachód następuje błyskawicznie koło godz. 18.
Wracamy do domu, dzieciaki padają po drodze.
Węszę jutro pobudkę o godz 4 he he
ps. Zgodnie z umowę Paula bierze za wycieczkę 170USD (w tym jest obiad).