Lecimy! Lot na szczęście dopiero o godz 14.10.
Niestety opóźnienie prawie 1h. Nie może być tak pięknie.
Na lotnisku Okęcie wyjmowanie na security tych wszystkich gadżetów, płynów 100ml masakra!
Mam butelki na wodę, bo na naszym lotnisku jest ujęcie wody, wiec nie ma potrzeby kupować wody za 12zl za butelkę.
Kolejny precedens, pierwszy raz nie kupujemy na lotnisku dosłownie niczego chociaż bardzo nas zachęcają świąteczne promocje.
Dzieciaki pytają kiedy lecimy kiedy lecimy i tak w kółko. Oszaleć można.
Przy gejcie pani ostatecznie wzięła od nas te dwie walizki do łuku bagażowego ale nikt nie sprawdzał ani wagi ani wielkości czy się zgadza w ramach bezpłatnego.
Lecimy. Dzieciaki teraz pytają kiedy startujemy. Potem co tak długo. Potem kiedy lądujemy. Zosia: ja chcę do Idy! Leo: lecimy lalolotem, lecimy?
Mimo wszystko udało mi się nawet nieco zdrzemnąć. Jedzenie było marne. Dobrze ze miałam kanapki he he.
Te nieco ponad 4h lotu jakoś zleciały.
Jesteśmy! Uff
Godzina 19.15, ale cofamy zegarki do tylu.
Lotnisko w Lizbonie nie wyglada na europejskie. Bardziej mi sie kojarzy z lotniskiem w Kolombo na Sri Lance.
Nie możemy znaleźć toalety ani punktu odbioru bagażu. Kiepsko oznakowane. Jesteśmy mocno zmęczeni i sfrustrowani. Dzieciaki jęczą i rozrabiaja na zmianę. Na lotnisku dzikie tłumy. Przeciskamy sie. Konrad idzie poszukac wypożyczalni samochodow. Czekamy czekamy czekamy. Wieczność oczekiwania. Nie działa mi telefon.
A teraz w wielkim skrócie: formalności wypożyczalniano-samochodowe, koszt 1700 na 12 dni, w tym fotelik dla dziecka (bagatela 300zl). Renault Capture który jakos mieści nasze bagaże podręczne.
2h drogi w ciemnościach, do Sao Luís nie najgorsza droga, nawigacja jakiś daje radę.
23h jesteśmy!
Miasteczko Sao Luís urocze, czuję się trochę jak w Am.pld.