pobudka o 3.30 bo o 4 wyjezdzamy
zle sie nawet nie wstaje
jest tak strasznie zimno, ze zakladam na siebie wszystko co mam a spiworek do srodka do jeepa biore i sie bardzo przydaje
jest chyba sporo na minusie bo jak jedziemy zamarzaja nam szybki
jest calkiem ciemno (tutaj slonce wstaje mniej wiecej o 5 a kladzie sie ok. 19)
najpierw gejzery na wys. 4850, smierdza okropnie, to boraks
a potem... gorace zrodla 30 stopni, bosko
jest 6 rano, wschod slonca, wskakujemy w kostiumy i skok do goracej wody (tzn. ja zapomnialam, wiec stoje do polowy lydek w gaciach od pizamy :)
specjalny basenik, gdzie laduja sie wszystkie ludziska z okolicznych przyjezdnych jeepow (takich jak nasz)
jest fantastycznie
znowu spotykamy to tych to tamtych znajomych
jeszcze poki zimno robie foty parujacej ziemi
ale buty po pas ublocone paskudnie (mieszajac sie z sola z uyuni)
dookola cudnie
tutaj jestesmy na wys. ok. 4600
jeszcze smaczne sniadanko (moje problemy zoladkowe cos znowu daja o sobie znac, ale standardowo wegiel remedium wszystko wyleczy :)
dalej laguna verde 4400 oraz laguna blanca
nad nimi goruje wulkan licancabur 5960, piekny
verde nie jest az taka zielona jak na fotkach, bo akurat swiatlo pada inaczej, albo cos tam z planktonem sie zepsulo chwilowo...
nadal jest strasznie zimno
(w zrodlach bardzo sie tego nie czulo, bo wokol woda goraca przeciez)
krotki rzut oka na verde a dalej rundka z drugiej strony laguna colorada i znowu flamingi
pokazujemy straznikowi nasze bileciki wczorajsze za park narodowy (dobrze zbierac te wszystkie papierki)
acha, wszystkie toalety na przystankach sa a jakze i calkiem przyzwoite jak na boliwie koszt od 1 do 5 bolivianos
dalej jeszcze pustynia salvadora dali
a wracajac po drodze na lunch zahaczamy o jakas dziwna miejscowosc
kuba i asia przypadkiem znajduja kosci ludzkie
dziwna sprawa
boliwijczyk z naszego jeepa opowiada, ze to sie zdarza, ze bolivijczycy czasami skladaja ofiary z ludzi
jak to z ludzi??!!
zastanawiamy sie o co chodzi, jesli tutaj to sie zdarzylo to jakas masakra (w przenosni i doslownie)
kuba tak sie wkradl w laski naszego pana kierowcy, ze ostatnie powrotne 70 km prowadzi naszego jeepa
radzi sobie calkiem niezle tylko jedziemy dwa razy wolniej
wszyscy zasypiaja z nudow :)
na koniec zwiedzanko cmentarzyska pociagow i do uyuni
szkoda, ze to tak jakos szybko zlecialo
pod agencja robimy sobie jeszcze zdjecie pamiatkowe
przed dalsza droga idziemy z nasza kolezanka argentynka na kolacje do pizzerii
spotykamy chlopakow londynczykow, zegnamy sie, bo oni w inna strone swiata a argentynka wraca do domu do buenos aires (brzmi egzotycznie jak na wlasny dom :)
busik z powrotem do la paz bo stamtad wybieramy sie do dzungli