pobudka a jakze o 7
nie pada, a ja czuje sie calkiem dobrze
tylko pod moskitiera strasznie goraco i cala mokra jestem za to nie zjedzona
wlasciwie to budze sie duzo wczesniej, bo od momentu wschodu slonca wokolo slychac wszelkie mozliwe rozwrzeszczane ptactwo oznajmiajace poczatek dnia
tego sie nie da opisac, trzeba uslyszec... nasze poczciwe polskie koguty tudziez cwierkajace wrobelki sie nie umywaja jesli w ogole jest sens robic porownanie
wczoraj jeszcze bylo porzadne pranko, bo to bloto to bylo niebylejakie
cos tam moze wyschlo...
spodnie mi sie nie dopraly, chociaz plukan w mydle bylo kilka
no trudno
pakujemy sie bo zaraz wyruszamy na lowy piranii a potem szybkie jedzonko i powrot do rurrenabaque (godzinka lodka a potem 3 h jeepem)
lowienie piranii malo owocne
asi udaje sie zlowic siebie sama
a mnie prawie pana obok
piranie zzeraja nam przynente
koledze niemcowi udaje sie sztuk dwie
ale za to fotki mam i wiem jak wygladaja swiezo po zlowieniu :)
nie beda na obiad
moze i cale szczescie, bo za duzo osci i zebow
nasz crocodillo roi huan filippo znowu twardo okupuje brzeg przy naszym osrodku, chyba lubi nasze towarzystwo :)
rzucamy mu przekaske dla piranii, moze on bardziej doceni
astaluego filippo!
pakowanko do lodki i plyniemy z powrotem
potem jeep
niestety pogoda sie zmienia z ladna na brzydka deszczowa
to nie jest fajne, bo nie odlatuje nasz samolot i mamy w tej sytuacji dzien w plecy :(
kiblowanko w rurrenabaque na noc
w zasadzie to ladne miasteczko, polozone w dolince wsrod gesto zarosnietych calkiem duzych gorek,
niestety swiadomosc, ze nie wiadomo kiedy stad sie wydobedziemy jest srednio mila
zdaje sie ze kanion colca odejdzie w sina dal (w planie jest po arequipie)
wieczorem do pizzerii (znowu, bo dosc kurczakow)
a potem na piwo, drinki i bilard (na poprawe humoru i humor sie a jakze poprawia)
z powodu poznej pory i braku netu zasiadamy jeszcze u lokalsow, chlopaki zostaja na dluzej...